Nie wolno mi!

komunia 189

 

 

„ Zatem co jest prawdziwą przyczyną uzależnienia? Zacznijmy od tego, co nią nie jest. Źródłem problemu nie jest z całą pewnością to, co sugerują metody konwencjonalne, czyli:

– Nie jest to zły nawyk.

– Nie jest to czynnik dziedziczny.

– Nie jest to spowodowane degeneratywnym środowiskiem rodzinnym

– Nie jest to słaba konstrukcja psychiczna uzależnionego.

– Nie jest to brak silnej woli. „ Autor   –  GARY CRAIG

Od lat  stosując    Terapie  Emocjonalne,  Radykalne Wybaczanie, Kod Uzdrawiania, oraz   Potęgę Teraźniejszości dowiodły  mnie,  że prawdziwą przyczyną uzależnienia jest nawarstwiający ból, z którym nie można sobie poradzić,   i aby serce nie pękło  podświadomość  znajduje wentyl bezpieczeństwa, u mnie tym wentylem bezpieczeństwa  było uzależnienie radości od drugiej bliskiej osoby.

Moje życie wbrew pozorom, było pasmem udręk i bólu. W młodym wieku trzęsły mi się ręce jak galareta, od dziecka  odczuwałam bóle kręgosłupa, dolegliwości wątrobowe i sercowe.

Rodzice chodzili ze mną do lekarzy, ale nikt nie kojarzył tego, że dźwigam na sobie wielki ciężar emocjonalny, a problemy wątrobowe wynikają z braku żałowania siebie.

Prawie od zawsze  żałowałam wszystkich wokół siebie, poza sobą. Jak wyczerpał się zasób uczuć, to zostawała  tylko gorycz w postaci zbierającej się żółci i syndrom uzależnienia psychicznego, aby serce z powodu braku żalu   nie pękło.

Przez całe długie życie nie zdawałam sobie sprawy, że moja podświadomość zabrania mi wszystkiego, co sprawia mi przyjemność i radość, mogę cieszyć się tylko tym, co sprawia przyjemność i radość moim bliskim. Niestety, to za mało aby móc czerpać radość z życia, przecież co moim bliskim sprawia radość, mnie niekoniecznie musiało to cieszyć i odwrotnie.

Źródłem pierwotnym   uzależnienia radości  było przekonanie; „Jestem od innych gorsza i na radość nie zasługuję”

Mając trzy latka czułam do siebie pogardę i nienawidziłam siebie za sprawą moich Rodziców. We wczesnym dzieciństwie nie karcono mnie biciem, tylko moje złe zachowanie było pogardliwie z uśmiechem wytykane, była to dla mnie wyjątkowo bolesna krytyka, o wiele gorsza od bicia. Moi koledzy z podwórka  otrzymywali co prawda pasy na tyłek, ale później ich ojciec, czasem matka bardzo chwaliła, a co gorsza moja mama też ich chwaliła, a nawet ich złe zachowanie usprawiedliwiała.  Ja nie otrzymywałam pasów, ale i też nigdy mnie nie chwalono, więc uznałam, że ja  nie  zasługuję. Było mi bardzo żal moich kolegów na podwórku, że są tacy wspaniali, a mimo to otrzymywali na tyłek pasy. Rodziców żałowałam, że ciężko pracują dla mnie, a ja jestem taka niedobra,  starszego kuzyna żałowałam, chociaż mnie bił, ale był biedny, bo sierotą, młodsze rodzeństwo żałowałam, że są mali i słabi.

Przez ich żałowanie pozwalałam im cieszyć się z tego, że mnie coś mojego cennego zniszczyli, że mnie popychali i szturchali  i kłamali skarżąc, że to moja wina. Ja nigdy na nikogo nie skarżyłam, bo to było złe, ale tylko w jedną stronę. Dla mnie ja byłam nieważna,  dbałam tylko o zadowolenie innych.

Moi Rodzice nie zdawali sobie sprawy, że programowany mam syndrom uzależnienia psychicznego. Często słyszałam nawet już jako dorosła, że moje rodzeństwo bardziej kochało mnie, niż ja ich, wynikało to z tego, że tylko oni na mnie skarżyli, nieważne, że kłamali, często powtarzane kłamstwo stało się prawdą, przynajmniej dla moich Rodziców i dla Rodzeństwa.

Bardzo mnie to wszystko bolało i aby uśmierzyć ból, moja podświadomość dała mi możliwość czerpania radości tylko  uzależniając od bliskich osób co było jednoznaczne stop!!!!!  – dla czerpania  radości ze  swojego życia.

Tak się stało, że nim skończyłam 5 lat, miałam zablokowany syndrom uzależnienia psychicznego i zablokowaną radość .

W dorosłym późniejszym życiu walczyłam o swoją radość i przyjemność wpędzając się w wewnętrzny konflikt, między podświadomością a świadomością.   Jak pisze Bruce Lipton, że każdy konflikt stwarza wewnętrzny stres, który nas zabija, a tam gdzie jest wewnętrzny konflikt, podświadomość zawsze wygrywa i tak też było w moim przypadku.

Po terapii w moim życiu bardzo dużo się zmieniło, zaczynam coraz więcej robić to, co sprawia mi przyjemność, podróżuję w miłym towarzystwie,  a moje dzieci i mąż coraz częściej zaskakują mnie miłymi gestami sprawiające mi radość.

Ważne, że nie oczekuję w kolejkach do lekarzy i nie truję się receptowymi lekarstwami pochłaniające całą  emeryturę.

Moje życie w widoczny sposób zmieniło się na lepsze, co nie znaczy, że już nic mnie nie doskwiera, mam jeszcze sporo bolączek do odblokowania, ale mam świadomość, że wszystko jest w nas i naprawdę bardzo wiele od nas samych zależy.

Wszystkim serdecznie życzę sukcesów na drodze zdrowia i czerpania z życia jak najwięcej radości.

Irena

 

Bo ja go kocham

stock-photo-sad-couple-after-argument-or-breakup-sitting-on-a-sofa-in-the-living-room-in-a-house-indoor-with-a-603273806kwiaty 2016 022morze 001

 

Sesja2, z Matką chłopca który miał poczucie winy – uwolnij gniew, to odzyskasz szacunek do siebie i swoje życie.

Matka ma stłumiony gniew, nawet mówi szeptem. Nigdy się na nikogo nie gniewa, zawsze jest uległa i ugodowa. Nikt, nawet  jej matka nie okazuje  szacunku.

Jak mamy stłumiony gniew, to zamykamy się na miłość. Gdy nie mamy dobrych wzorców z domu często nazywamy miłością to co nią nie jest. Jeśli do tego mamy niskie poczucie własnej wartości to najczęściej stajemy się ofiarami przemocy domowej.

Tereska miała agresywnego ojca, który ich zostawił gdy była mała. Brzydziła się agresji i przemocy. Zawsze była posłusznym i uległym dzieckiem. Matka i tak wiecznie była z niej niezadowolona.

Cicha, wyciszona, posłuszna. Gdy spotkała Tomka, który dobrze zarabiał podobał się Mamie, był jedyną osobą z którą mogła pójść na randkę. Tomasz akceptował ją taką jaka jest, cichą, uległą i  chciał z nią być. Wydawało się jej,  że on  jest najcudowniejszą  osobą na świecie, że jak zabierze ją od matki,  która była zimna,  wyrachowana i nigdy nie okazywała żadnych uczuć Teresce,  to z nim razem  będą żyć jak w bajce.

Tomasz nie lubił jak się mu sprzeciwiała, wpadał wtedy w złość, był bardzo o nią zazdrosny, nigdzie nie pozwalał jej chodzić. Jak wychodziła do pracy to też były awantury, że na pewno tam z kimś się spotyka. Więc po ślubie zrezygnowała z pracy, przestała spotykać się z przyjaciółkami,  bo one nastawiają ja przeciwko Tomaszowi.

Przychodziła do nich tylko mama która i tak zawsze stawała po stronie Tomasza. Tereska nie miała prawa głosu, nie mogła powiesić nawet firanek bez zgody męża bo była awantura. Gdy przestała pracować,  zaczął dodatkowo kontrolować i wyliczać jej wydatki. Źle się ubierała, źle gotowała  i z byle powodu była awantura,  z czasem zaczęło dochodzić do rękoczynów. Gdy uderzył ją po raz pierwszy i poskarżyła się mamie ta stanęła po stronie męża twierdząc,  że ma racje bo tej tylko łajdactwo w głowie. Chciała wtedy wyjść na wieczór panieński przyjaciółki. Nie docenia męża i jest nie wdzięczna, jak będzie tak dalej robić to się nie zdziwi że ja Mąż zostawi.

I to się nazywa Miłością, taka dobrana z nich para. Tak mocno ją mąż kocha dlatego jest taki zazdrosny.

Diagnoza: Tereska ma brak poczucia własnej godności i stłumiony gniew.

Pracujemy z gniewem. Tak by pokonać gniew w sobie.

Gniew jest kluczem do szacunku. Jeśli nie wiemy co to jest miłość zawsze powinniśmy iść w stronę szacunku. Powinniśmy zadać sobie pytanie: czy druga strona mnie szanuje? Jeśli odpowiedź jest negatywna, to znaczy, że związek zbudowany jest na relacji psychopata ofiara. Jedna ze stron jest wampirem energetycznym i żyje kosztem drugiej osoby. Ofiara ma tak niskie poczucie wartości że zazwyczaj cieszy się,  że  chce z nią ktoś być – to nazywa się: „bo ja go kocham”. To nie ma nic wspólnego z miłością.

Tam gdzie nie ma szacunku, to nie ma też miłości.

Czy mąż mnie szanuje? Nie. To nie jest miłość.

Czy kocham siebie? Co to znaczy? Nie wiesz? Zadaj sobie pytanie czy siebie szanujesz? Czy szanujesz swoje ciało? Czy robisz posiłki które będą zdrowe dla twojego ciała? Czy jesz je w spokoju? Tak by dostarczyć organizmowi najważniejsze substancje odżywcze. Czy dbasz o wszystkich domowników, a nic nie robisz dla siebie? Ile czasu poświeciłaś dziś dla siebie, dla swojego ciała? Czy wymagasz od innych szacunku dla siebie?

Co zrobić by wzbudzić w sobie szacunek i miłość do siebie? By zaakceptować sytuacje jaką stworzyłam i pokochać się za to jaka jestem. By pokochać siebie za emocje które są we mnie.

Przeprowadzamy sesje. Na gniew, na szacunek do samej siebie. Tereska ma problem z okazywaniem gniewu, jakby nie miała tej emocji w sobie. Jakby to było cos strasznego.

Ćwiczymy razem z dzieckiem, bawimy się wykonując ćwiczenia. Na koniec wszyscy spontanicznie się śmieją jest to bardzo oczyszczające.

Koniec sesji 2.

Tereska wyzwoliła w sobie gniew. Wykonywała ćwiczenia sumiennie w domu.

Zadzwoniła do mnie już tego samego wieczoru i powiedziała ze mąż pierwszy raz zapytał ją o zdanie i zaczął się liczyć z jej zdaniem. Zaczęła szukać pracy. Dość szybko ją znalazła uruchomiła stare kontakty. Odnowiła stare przyjaźnie. Znalazła mieszkanie i postanowiła się wyprowadzić się od męża. Wstąpiła w nią determinacja o która nawet się nie podejrzewała, przestała się bać męża. Wystąpiła o rozwód.

Pozdrawiam z Miłością

Aga

 

Ślepa wiara zabija

sycylia-etna-226 sycylia-etna-074

 

Ja w to nie wierzę. Czyli czy chory musi wierzyć w wyleczenie!

Byłam świadkiem spotkania Pani Doktor, która ma Tatę chorego na raka z moją Mamą. Pani Dorota ma męża, który też jest lekarzem i był obecny na spotkaniu. Ogólnie beznadziejny przypadek bezmyślnego wierzenia w medycynę konwencjonalną.

Przyjechali spotkali się z Mamą. Przejrzeli wyniki badań Mamy. Pokiwali z niedowierzaniem głowami.

Zaczęliśmy rozmawiać o terapii emocjonalnej. Usłyszeliśmy: wie Pani problem w tym, że my jesteśmy lekarzami i JA W TO NIE WIERZE!!!

Bardziej interesowało ją, co mama jadła, co robiłaby przejść przez chemie, by mieć siłę na następną niż właściwe leczenie.

Wcale mnie to nie zdziwiło, bardzo często zwraca się do mnie lub do Mamy rodzina chorego. Zaznaczam, że rodzina, a nie sam chory. Proszą o pomoc. Ale tak naprawdę są ciekawi jak to wyglądało, co stosowaliśmy. Wszyscy pytają o zastrzyki, tabletki, zioła. Coś, co można podać choremu by go wyleczyć.

Byle nic od chorego nie wymagać. By on sam nie musiał nic dać wysiłku od siebie. Bo on jest chory, zmęczony, jest zły, ma depresje i na pewno nie będzie chciał.

Najczęściej nawet nie spotykamy się z tym chorym by mu nie zaszkodzić, by go nie denerwować. Wiec jakieś emocje okazuje rodzinie, skoro boją się jego reakcji. Bo wie Pani praca nad sobą, rozmowa o emocjach to nie dla niego. Lekarz zabronił. Oni już mają inną terapie. Zioła, zastrzyki, chemie, naświetlania i spróbują najpierw tamtego. On w takie terapie nie wierzy. Model, który się powtarza za każdym razem.

A w naświetlania, chemie wierzy? Ile osób, bo takim leczeniu przeżyło, które zna i którym jakość życia nie spadła. Ja ani jednej.

Przejrzałam Internet i z bólem serca stwierdzam, że nic przez tą dekadę się nie zmieniło.

Statystyki są nieubłagane, jeśli chodzi o raka płuc.

Więc dlaczego ci ludzie zawsze wolą iść w stronę śmierci, zamiast spróbować czegoś nowego. Czegoś, co się sprawdziło już na choćby jednym przypadku. Tym bardziej, że to leczenie nie wymaga rezygnacji z leczenia konwencjonalnego, można te terapie stosować jednocześnie. Czy jakość życia po tym leczeniu zmienia się? – nie, może jedynie ulec poprawie. Lecz czy tą decyzje podejmuje chory, czy jego rodzina? Skoro nawet z tym chorym nie rozmawiałam. Tego nie wiem.

Pani Dorota, powiedziała Mamie, że to niesamowite, że Ona żyje po takiej diagnozie i rozpoznaniu tego typu raka. Z niedowierzaniem patrzyła na wyniki z przed lat. To jak wygrana szóstka w Totolotka, że u Mamy zaszła taka remisja i nie ma przez tyle lat wznowy – powiedziała. Ale nie wie, dlaczego trafiło właśnie na mamę. Ale ona w to leczenie nie wierzy. Przeglądali te wyniki jakby nie wierzyli w to, co mama pisze na blogu, musieli sprawdzić osobiście. Cmokali z niedowierzaniem – to cud usłyszeliśmy.

To nie pierwsza osoba, która nam to mówi. Generalnie wszystkie kontakty z rodzina chorego tak się kończą. Naprawdę sporadyczne przypadki poddały się terapii. Ja pracuje i stosuje Terapie emocjonalna w każdym przypadku. Przy uzależnieniach, depresjach, agresji w domu, przy problemach zdrowotnych dzieci. W każdym z tych przypadków terapia działa. Ale ci ludzie chcą spróbować tej terapii. A chorzy na raka nie. Nawet nie chcą spróbować.

Zastanawiam się, dlaczego? Bo nie wierzą?

Przypomniała mi się terapia mamy, ja też wtedy nie wierzyłam w powodzenie leczenia. Nie tylko tej terapii. Ogólnie nie wierzyłam, że Mama z tego wyjdzie.

Jeżeli lekarz nie daje ci nadziei, leczenie to kwestia przedłużenia życia o tygodnie byśmy zdążyli załatwić sprawy spadkowe. To jak wierzyć w powodzenie leczenia. Ale nadzieja umiera ostatnia.

Pani Dorota pytała, co robiliśmy innego, o szczegóły z Mamy życia.

Uświadomiłam sobie, że wszystko robiliśmy inaczej. Nie wierząc w powodzenie leczenia. Stosowaliśmy wszystko, o czym usłyszeliśmy na raz, bo a nuż to akurat zadziała. Nie wybieraliśmy miedzy terapiami, bo to nie wesołe miasteczko. To jak z szukaniem pracy nie decydujesz się na jednego pracodawcę i tylko tam wysyłasz CV licząc na cud. Raczej wysyłasz do wszystkich, których znajdziesz a odpowiadają twoim kwalifikacja, to zwiększa szanse na powodzenie.

Dlaczego chorzy na raka tego nie robią? – to tak jakby chcieli umrzeć. Nie, bo ja już stosuje jakąś tam terapie. A w tą nie wierze. Nie wiara uzdrawia człowieka, choć na pewno pomaga. Nie musimy wierzyć w terapie by na nas zadziałała. Uświadomiłam sobie, że my zaczynając terapie tez nie wierzyliśmy, że ona pomorze. Ja chciałam by mama się uspokoiła, wyciszyła by nie bała się śmierci, była bardziej w zgodzie sama ze sobą. To był główny powód, dla którego zaczęliśmy stosować terapie emocjonalną.

To, że moja Mama dzięki temu wyszła obronna ręką z tego raka, to tylko efekt uboczny leczenia, w który kompletnie nie wierzyliśmy.

Do tego stopnia, że nawet jak wyniki były dobre, sami lekarze nie mogli uwierzyć, że rak się cofnął. Panicznie baliśmy się remisji i powrotu choroby. Drugie z tarcie polegało na pozbyciu się leku przed wznową. Paniczny strach przed odebraniem wyników leczenia i otwarciem koperty. Niechęć do przebadania się: tomografii komputerowej, świadomość, że przy w wznowie nie maja lekarze już nic nam do zaoferowania. Lęk, paniczny lęk, – którego trzeba było się pozbyć. To drugie starcie nawet było gorsze od pierwszego. Praca na emocjach samym z sobą nie jest łatwa. To ciężka praca.

Praca nad sobą wymaga samodyscypliny. Trener jest potrzebny by wyznaczać terminy i mobilizować nas do działania, bo zrobimy wszystko i wymyślimy tysiąc powodów by tego nie robić. My (ja z Mamą) mówimy wtedy, że nasze EGO się broni przed zmiana, ale oznacza to też, że jesteśmy blisko celu. Tym bardziej powinniśmy to zrobić. Ta wewnętrzna walka odbywa się tylko w naszej głowie. Nie musimy nigdzie chodzić, nawet wstawać z łózka. Jeśli będziemy zbyt zmęczeni najwyżej zaśniemy, po przebudzeniu trener wznowi terapie. Najwyżej zamiast jednego podejścia będzie kilka. Będzie trwało to kilka dni, aż dotrzemy do celu. Ale nagrodą jest lepsza, jakość naszego życia, w przypadku raka nasze życie, więc warto.

Po skończonej terapii wstępuje w chorego energia, jest silniejszy wstępują w niego nowe siły, o których nawet siebie nie podejrzewał. Wtedy ma ochotę na więcej. Dopiero po czasie zauważamy efekty leczenia. Ja za każdym razem się dziwie, że działa, że aż tak. Przecież teraz już wiem, że działa, ale i tak mnie to zadziwia, że aż tak. Jesteśmy zdolni do samo leczenia. Jak wpływa to na nasz wygląd, zdrowie?- Stajemy się młodsi i zdrowsi.

Przypomniałam sobie Mamę z tamtego okresu: z bólami kręgosłupa, leżącą na desce, ból nie pozwalał jej spać. Jeździliśmy po kręgarzach. Zwyrodnienia ucisk na kręgosłup można tylko zmniejszać ból, stosować tabletki, spać na twardym podłożu by nie powiększać zwyrodnienia. To było ponad 10 lat temu. Przecież zwyrodnienia się nie cofają. Teraz mam już nie pamięta nawet, że miała takie problemy z kręgosłupem. Śpi normalnie, dodatkowo jeździ na wycieczki autokarem siedząc w nim po 20 godzin. Po 20 godzin sama nie wierzy, że można tyle wysiedzieć. Nogi spuchnięte od siedzenia, a kręgosłup nie boli. Jest coraz starsza, a nie młodsza. Czy to możliwe by cofnąć zwyrodnienia? By polepszyć, jakość swojego życia bez operacji na kręgosłupie? Pracując nad sobą i stosując samoleczenie -tak. W innym przypadku było by tylko gorzej.

Dodatkowo mama miała stwierdzone alergie, łzawiły jej oczy, puchły nogi, miała zmiany skórne. Duszności, nie mogła złapać tchu. Już nie dusi ja przy koszeniu trawy. Nie ma problemów skórnych, gdy pylą drzewa nie kicha, nie łzawią jej oczy. Przede wszystkim nie łyka garści tabletek na alergie i nie nosi przy sobie inhalatora, który przy ataku pozwalał złapać oddech. Dzień zaczynał się od tabletek i kończył na tabletkach. Czy można wyleczyć się z alergii? Teraz nie bierze żadnych tabletek, już nie pamięta, że kiedyś stosowała inhalator. Wychodzi na dwór i wdycha zapachy trawy i wszystkiego wokół. Stosując tylko samo leczenie – tak to jest możliwe.

Czy pracując nad sobą stosując terapie wierzyła ze wyleczy te choroby? Nie. Nawet o tym nie myślała. Chodziło o pogodzenie się ze sobą, o wewnętrzna harmonie. By iść w stronę miłości, radości szczęścia.

Chory musi chcieć coś zrobić ze swoim życie. Musi chcieć się leczyć. Teraz dopiero w zderzeniu z rodzinami chorych na raka, doceniam ogrom determinacji Mamy by wyzdrowieć, by coś zmienić w swoim życiu. Widzę jak dużo musiało ja to kosztować i jestem z niej dumna, że potrafiła tego dokonać.

To nie wiary potrzebuję chory, tylko determinacji do zmian w swoim życiu. Chęci by pogodzić się przed śmiercią z rodzina, Bogiem i samym sobą. Wyleczenie to tylko efekt uboczny tego pogodzenia. Nawet, jeśli miałoby nie dojść do wyleczenia, to i tak warto. Tego właśnie wam życzę.

Nie wiary, tylko DETERNIMACJI DO ZMANY, bo to determinacja jest początkiem wyleczenia. Tylko, że nie można podać jej choremu w tabletkach.

Pozdrawiam

Aga córka Ireny

Poczucie winny – emocja która nas toczy niczym rak.

Poczucie winy –emocja która nas toczy niczym rak.

chodowla rak

 

Gdy nosimy ze sobą poczucie winy ściągamy na siebie nieszczęścia, hodujemy jakąś chorobę która wyjdzie na jaw za kilka lat – hodujemy  być może raka. Poczucie winy – jest obezwładniającą emocją, odbiera nam chęci do jakiegokolwiek działania. Najczęściej towarzyszy jej lęk, wstyd by nikt się o tym nie dowiedział.

Łatwiej mi będzie to opisać na przykładzie:

Jest u mnie na terapii Kobieta lat 35 , ma problemy z dzieckiem. Dziecko lat 8, jest agresywne wycofane, często zamyka się w sobie ma problemy w szkole, nie słucha się Mamy, buntuje. Często ja wyzywa. Słucha się tylko męża wtedy się izoluje siedzi w pokoju. Często robi sobie krzywdę wali głowa w ścianę, drapie się do krwi. Matka boi się że się zacznie ciąć żyletką. Mąż uważa że to wina złego wychowania kobiety, bo go całymi dniami nie ma w domu. Uważa, że źle się nim zajmuje. Nie wyraził zgody na wizytę u psychologa. Uważa że, to wina żony powinna lepiej się nim zajmować. Matka jest zrozpaczona. Dowiedziała się od koleżanki że mogę pomóc. Przyjechali na terapie. Dziecko przyjechało bo mama mu kazała, jest obrażony i niechętnie odpowiada na pytania.

Przeprowadziłam terapie na dziecku: wynikło z terapii że w domu stosowana jest przemoc psychiczna i fizyczna. Ojciec bije i terroryzuje mamę. Nie wiem czy też chłopca bo o tym nie mówi. Pozwalam opowiedzieć mu to z jego perspektywy. Dziecko widzi przemoc w domu, myśli że jest zły i to przez niego tak się dzieje. Wstydzi się matki, myśli że to co ojciec o niej mówi: że jest beznadziejna i do niczego się nie nadaje to prawda. Kocha mamę i jednocześnie się jej wstydzi nie chce być taka beznadziejna jak ona, chce być taki jak Ojciec i jednocześnie nie chce. Boi się go i go nienawidzi. Wiec nienawidzi siebie. Wolał  by go nie było jest beznadziejny i wszystko to jego wina.

Przeprowadzamy terapie na: to nie moja wina.

Chłopiec niechętnie współpracuje, pracuje tylko z nim bez mamy. Wykonuje polecenia jest szczery i nie okazuje emocji, jakby nie miał uczuć. W końcu się otwiera i zaczyna strasznie płakać. Uwalnia tłumione łzy. Płacz zawsze jest oczyszczający. Przytulam go do siebie i płaczemy razem. Nad jego losem nad sytuacja. Daje mu przyzwolenie na płacz na bycie sobą. W dalszej części terapii przerzucamy odpowiedzialność na rodziców.

Poczucie winy jest zawsze braniem odpowiedzialności za kogoś. Już nic nie muszę. Już mam prawo, być sobą. To oprawca powinien się wstydzić za swoje czyny, a nie ofiara za niego. Jak wina to i kara. Jeśli czujemy się winni za jakąś sytuacje zawsze spotka nas za to kara, przewrócimy się, poparzymy, taka typowa niezdara co zawsze cos niechcący sobie zrobi. To osoba z ogromnym poczuciem winy.

Osoby które się samo okaleczają nienawidzą siebie i otoczenia, maja ogromne poczucie winy. Sami wymierzają sobie kare, za to że są źli, że nie pasują do społeczeństwa. Po samookaleczeniu czują się choć na chwile lepiej. To tylko chwilowa ulga. Jeśli się w porę nie zareaguje, taka osoba może w paść w depresje i doprowadzić siebie nawet do samobójstwa. Czuje się nic nie warta i przytłacza ja ogromne poczucie winy. Tak było też w tym przypadku. Czasami następuje wyparcie poczucia winy, wtedy nasza podświadomość wymazuje zdarzenia które wywołały poczucie winy przechodzą one w przekonania. Takie wyparte uczucia zawsze są początkiem choroby, która może ujawnić się po latach.

Dzięki terapii pozbyliśmy się poczucia winy. Chłopcu wyraźnie ulżyło. Nad zbudowaniem szacunku do samego siebie i zbudowaniu wewnętrznej wartości będziemy musieli jeszcze popracować.

Chłopiec po terapii poszedł się bawić na dwór z moimi dziećmi.

Omówiłam problem z Matką, ze względu na powagę sytuacji umówiłam się z Nią na osobną  sesje. By pomóc dziecku najpierw musi pomóc sobie. Dzieci są nierozerwalnie związane matką do 14 roku życia jej emocje przeżycia są odbiciem w zachowaniu dziecka.

Dziecko po sesji się zmieniło już po pierwszej sesji przestało się okaleczać.

Poczucie winy – jest obezwładniającą emocją, odbiera nam chęci do jakiegokolwiek działania. Najczęściej towarzyszy jej lęk, wstyd by nikt się o tym nie dowiedział.

Gdy nosimy ze sobą poczucie winy ściągamy na siebie nieszczęścia, hodujemy jakąś chorobę która wyjdzie na jaw za kilka lat – hodujemy  być może raka. Potem będziemy zadawać sobie pytanie: dlaczego ja? Dlaczego akurat mnie to spotkało. Pytanie pozostanie bez odpowiedzi, a my będziemy biedni pokrzywdzeni przez los. Kompletnie nie winni za to co nas spotkało. To los przeznaczenie, środowisko. Wszyscy będą winni naszej choroby tylko nie my, nie głęboko skrywane poczucie winy, poczucie że nie zasługuje, że jestem gorszy, tylko nie emocja którą pielęgnowaliśmy latami. Na pytanie o emocje odpowiemy: ja nie mam problemów z emocjami, ja nic nie czuję. Zrobimy wszystko by się nie wydało że czujemy się winni. Nawet jesteśmy wstanie umrzeć na tego raka niż dowiedzieć się prawdy o nas samych. Te emocje są wstydliwe i głęboko zakopane. Nikt się nie może dowiedzieć. Dlatego tak ciężko nam się przełamać i podjąć terapii. Prawda jest taka, że każdy z nas hoduje swoje demony tylko od nas zależy czy zaczniemy się od nich uwalniać. Więc jak dopadnie nas jakieś nieszczęście czy choroba nie obwiniajmy Boga, świata , lekarzy tylko zacznijmy od siebie. Bo w nas się wszystko zaczęło i tylko my możemy to skończyć. Wystarczy mieć odwagę stanąć oko w oko ze swoimi demonami takimi jak wstyd, poczucie winy, lek i się ich pozbyć. Skoro mały chłopiec dał sobie radę i ty możesz. Tego wszystkim życzę.

Aga córka Ireny